Nostalgiczny nastrój jesieni niestety mi się nie udzielił i wciąż duchem jestem na południu. Właściwie to nie o wakacjach chciałam pisać, ale ponieważ nie potrafię znaleźć w sobie wystarczająco dużo zapału do napisania jakiejś porządnej recenzji, w paru słowach powrócę na Bałkany.
Jeden półwysep, a tak niesamowita różnorodność językowa, kulturowa i historyczna; płaskie jak stół spalone słońcem równiny, porośnięte puszczami wzgórza, potężne góry spadające wprost do morza, gdzie indziej morze i wydmy. Morze... lśniące południowym blaskiem i odbijające światło księżyca i gwiazd. Tysiące wysp o zmroku rozbłyskujących migotaniem światełek wśród huku fal i wszechobecnych duchów- cykad. Niezwykły zapach sosen i soli morskiej. Miasta portowe z uliczkami wypolerowanymi jak tafle luster, łodzie wiszące w bezkresnym błękicie, ławice kolorowych ryb. Lazur nieba nieosiągalny na północy, cienie kładące się wśród palm, migdałowców, grejpfrutów, pomarańczy, limonek, granatów. Kaskady rajskich kwiatów. Długie plaże z drobnym piaskiem i muszelkami. Mewy i żółwie. Woda koloru turkusowego atramentu. Słońce zachodzące za wyspą rozpalające ją barwą ognia. Szum przesypującego się piasku na dnie. I błękit morza, dźwięki wzywające z głębiny. Może to tylko złudzenie, a może głosy delfinów... Prawdziwie nieopisane morze...