Jacek Dukaj zabiera nas w świat, który dopiero ma nadejść, w nowe jutro przepełnione niezwykłymi technologiami nie mającymi obecnie żadnych odpowiedników, przenosi nas w świat własnej niezwykłej wyobraźni. 

Zuzanna  Klajn na swoje osiemnaste urodziny otrzymuje od dawno zmarłego ojca niezwykły prezent, który stanowi klucz do skrywanych długo przez ojca tajemnic. Znajduje Miasto- odbicie wszystkich miast kiedykolwiek zbudowanych przez wszystkie cywilizacje kosmosu. Zuzanna powoli zaczyna odkrywać ulice, budynki i pałace, zbudowane tak różnorodnie, że każdy z nich jest niepowtarzalny. Wkrótce odkrywa, że jest to wielkie cmentarzysko minionych światów, źródło wszelkiej wiedzy i Potęgi. Niedługo odkrywa, że Miasto nie jest tylko i wyłącznie jej tajemnicą...

Fantastyczny świat stworzony przez Dukaja zachwyca swoją spójnością. Choć powieść nie jest zdecydowanie obszerna, stanowi prawdziwą ucztę literacką. Na początku dość trudno wdrożyć się w czytanie, trochę przeszkadzają stosowane przez pisarza abstrakcyjne terminy naukowe, do  których nie ma wyjaśnień, jednakże wkrótce po uruchomieniu własnej inwencji twórczej jesteśmy w stanie wszystko to sobie dokładnie wyobrazić.

"Córka łupieżcy" to opowieść o poszukiwaniu prawdy i o wartościach aktualnych nawet w rzeczywistości, gdzie na ulicy można spotkać nienarodzonych czy pośmiertnych, gdzie ludzie kontaktują się ze sobą poprzez lsny a przyjaciół często zastępuje sztuczna inteligencja. Czasami można odnieść wrażenie, że książka jest niedokończona, ale to kwestia sporna. Żadnej dyskusji natomiast nie podlega fakt, że to "mikrodzieło" jest zdecydowanie za krótkie. "Córkę..." czyta się jak niezwykłą, wielowątkową historię o niespodziewanych zwrotach akcji, a obrazy i bohaterowie bardzo mocno zapadają w pamięć.
Muszę przyznać, że to moje pierwsze spotkanie z tym japońskim pisarzem, do tej pory czytałam tylko recenzje jego powieści, bardzo pozytywne. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam sięgając po raz pierwszy akurat po tę pozycję. Z jednej strony Murakami wywarł na mnie duże wrażenie, spodobał mi się jego talent do tworzenia realistycznych postaci i kreowania miniaturowych światów, z drugiej strony natomiast opowiadania są na wskroś melancholijne, przytłaczające i naznaczone "pieczątką z kwiatem wiśni". Mam na myśli fakt, że postacie i ich sposób myślenia są typowo japońskie, przez co ciężko jest zrozumieć motywy ich postępowania. Oczywiście trudno, żeby Murakami pisał o innych bohaterach, bardziej europejskich, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że ta azjatyckość stanowi pewną barierę w odbiorze, subtelną, ale zawsze.

Haruki Murakami w tym zbiorze sześciu opowiadań ukazuje losy zupełnie różnych i obcych sobie ludzi, a mimo to w jakiś sposób ze sobą powiązanych. Trzęsienie ziemi w Kobe w życiu każdego z nich odgrywa trochę inną, choć jednocześnie podobną rolę- stanowi punkt zwrotny w ich życiu. Moment, w którym zaczynają zadawać sobie ważne pytania, snują refleksje nad przeszłością, zaczynają modyfikować swoje relacje z innymi, często będące niezwykle skomplikowane i niewątpliwie trudne. Jest tu także sporo o miłości, choć nie do końca takiej romantycznej. Świat Murakamiego jest przesycony jego nieograniczoną wyobraźnią, żadne z opowiadań nie jest w najmniejszym stopniu banalne, są wręcz dziełem sztuki. Przypominają złożony japoński wachlarz- z wierzchu drobny, prawie filigranowy, po rozłożeniu, czyli dotarciu do metaforycznego dna opowieści, mieniący się barwą mądrości. "Wszystkie boże dzieci tańczą" to dobra i wymagająca lektura, która po przeczytaniu napełnia czytelnika Japonią po same brzegi. Choć jak na mój gust jest tu zbyt dużo smutku. Jednym słowem: Murakami i tak, i nie, ale na pewno na tym jednym zbiorze nie skończę.
Nostalgiczny nastrój jesieni niestety mi się nie udzielił i wciąż duchem jestem na południu. Właściwie to nie o wakacjach chciałam pisać, ale ponieważ nie potrafię znaleźć w sobie wystarczająco dużo zapału do napisania jakiejś porządnej recenzji, w paru słowach powrócę na Bałkany.
Jeden półwysep, a tak niesamowita różnorodność językowa, kulturowa i historyczna; płaskie jak stół spalone słońcem równiny, porośnięte puszczami wzgórza, potężne góry spadające wprost do morza, gdzie indziej morze i wydmy. Morze... lśniące południowym blaskiem i odbijające światło księżyca i gwiazd. Tysiące wysp o zmroku rozbłyskujących migotaniem światełek wśród huku fal i wszechobecnych duchów- cykad. Niezwykły zapach sosen i soli morskiej. Miasta portowe z uliczkami wypolerowanymi jak tafle luster, łodzie wiszące w bezkresnym błękicie, ławice kolorowych ryb. Lazur nieba nieosiągalny na północy, cienie kładące się wśród palm, migdałowców, grejpfrutów, pomarańczy, limonek, granatów. Kaskady rajskich kwiatów. Długie plaże z drobnym piaskiem i muszelkami. Mewy i żółwie. Woda koloru turkusowego atramentu. Słońce zachodzące za wyspą rozpalające ją barwą ognia. Szum przesypującego się piasku na dnie. I błękit morza, dźwięki wzywające z głębiny. Może to tylko złudzenie, a może głosy delfinów... Prawdziwie nieopisane morze...

Powieść Laury Esquivel przeczytałam niemalże jednym tchem. Latynoamerykańska pisarka stworzyła fantastyczny przepis na udaną książkę: szczypta fantastyki i odrobina wierzeń indiańskich połączone z oryginalnymi przepisami meksykańskiej kuchni dały mieszankę iście wybuchową.  "Przepiórki..." to niezwykła opowieść o tragicznej miłości, która na spełnienie musiała czekać ponad dwadzieścia lat...

Esquivel ukazuje czytelnikowi tradycyjną, meksykańską rodzinę, gdzie pod groźbą wygnania przestrzega się tradycji i dobrych obyczajów. Głową rodziny po śmierci ojca jest despotyczna Mama Elena, kobieta o żelaznych zasadach, matka trzech córek. Najmłodsza z nich, śliczna Tita, jest zakochana z wzajemnością w Pedrze. Jednakże wie, że nigdy nie będzie mogła poślubić swojego wybranka, ponieważ jest związana z Mamą straszną tradycją- najmłodsza córka ma obowiązek opiekować się swoją matką do końca życia, przez co nie może wyjść za mąż. Gdy Pedro mimo błagalnych próśb Tity o powstrzymanie się od ślubu przychodzi prosić ją o rękę, odchodzi zaręczony z Rosuarą- najstarszą z dziewczyn, choć jego gorące uczucie do Tity nie uległo w najmniejszym stopniu zmianie. Pedro pragnie być jak najbliżej ukochanej, a myśli, że będzie to możliwe tylko dzięki temu związkowi. Tita, która urodziła się wśród zapachów rodzinnej kuchni, przebywa tam cały czas z Nachą, jej ukochaną opiekunką i mistrzynią kuchni. Dziewczyna nie może się pogodzić, że jej własna siostra ukradła jej wybranka, mimo, że Pedro nawet po ślubie z Rosuarą zapewnia Titę o swojej wiecznej miłości do niej. Jednak nic nie ujdzie uwagi Mamy Eleny, która zaraz po narodzinach pierwszego dziecka Pedra i Rosuary każe im wyjechać z rancza. Tita, która niemalże oszalała od jażma narzuconego na nią przez matkę, wyjeżdża wraz z dobrodusznym doktorem Smithem, a ten zachwycony od dawna urodą Tity zabiera ją do swojego domu. A wtedy Tita przestaje być już tak pewna swoich dawnych uczuć, rozdarta między dwoma kochającymi ją mężczyznami.

Powieść niewątpliwe egzotyczna, z każdej karty unoszą się niezwykłe zapachy przypraw, deserów i pysznych potraw. Autorka podzieliła książkę na dwanaście rozdziałów- miesięcy, a każdemu odpowiada jeden wykwintny przepis. Niby historia miłości Tity i Pedra wpisuje się w zwykły trójkąt małżeński, a jednak nie do końca... "Przepiórki w płatkach róży" nie są tanim romansidłem z uklepaną fabułą, to dobra, trzymająca w napięciu powieść pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, przepełniona latynoskim temperamentem pisarki o niepospolitym talencie. Osobiście urzekły mnie opisy i sposób wyrażania uczuć, w których Esquivel jest niezrównana.

***
Znowu nie będzie mnie dość długo, prawie trzy tygodnie. Jadę na Bałkany :) I oczywiście już mi się narobiły zaległości blogowe- parę recenzji, nieskomentowane posty na Waszych blogach... Postaram się to nadrobić po przyjeździe. Wczoraj byłam w bibliotece i udało mi się złowić trochę Dukaja, Tokarczuk, Mendozy, Pilipiuka, a do zrecenzowania mam parę podróżniczych książek. Co się odwlecze to nie uciecze. A przede mną wakacje marzeń nad Morzem Czarnym i nauka surfingu (ha, ha, ha). Ja przecież sama nie nauczę się stać na desce, a co dopiero ślizgać się po falach... Dobrze, że na tej desce można pływać na brzuchu ;) Życzę Wam udanego wypoczynku i dużo słońca, bo kiedy cieszyć się życiem, jak nie w wakacje ;)
Witam po ponad trzytygodniowej przerwie ;) Wypoczynek z dala od zgiełku miasta robi swoje- jak wczoraj przyjechałam do domu czułam się jak w klatce, no i te samochody, spaliny... Uwierzcie- nie mogłam się przyzwyczaić, że jestem wysoko w bloku, to takie dziwne uczucie, jak na skalnej półce ;) Oczywiście nie przeczytałam tyle, ile zamierzałam, ale i tak jestem dość zadowolona. Udało mi się znaleźć ochotę i trochę samozaparcia (bo czasu nie brakowało) na szlifowanie języków, mam nadzieję, że i w sierpniu się uda. Nareszcie poczułam, że to godziny są stworzone dla człowieka, a nie człowiek dla godzin, o czym w mieście tak łatwo zapomnieć. Podobnie jak łatwo można zapomnieć o niebie roziskrzonym gwiazdami, tak słabo widocznym z mojego balkonu, przyćmionym blaskiem świateł i smogiem. Korona Północy, Lutnia, Perseusz, Smok, Pegaz, Orzeł, Łabędź i cała plejada innych konstelacji, "spadające gwiazdy" i świerszcze. Tak kocham nocne niebo, pohukiwanie sów i cykanie świerszczy. No i księżyc, rzecz jasna. 
Mam za sobą dwa nieudane podejścia do książek. Pierwsze dotyczy powieści Stasiuka "Jadąc do Babadag". Liczyłam na porywającą podróż po zapomnianej Europie, a dokładnie po Bałkanach i... spotkałam się z trudnymi do zrozumienia, zawiłymi i pisanymi naprawdę dziwnym językiem opowiastkami. Fakt, o podróżach przez Rumunię, Węgry itd., ale przyznam się bez bicia: nie zrozumiałam prawie nic. Pada mnóstwo nazw małych, zagubionych wiosek, miasteczek, miast i zapomnianych bohaterów ludowych i tych trochę bardziej znanych (podobno), lecz dla mnie to taki trochę sztuczny zlepek kulturowy. Stasiuk zdaje się beztrosko prowadzić pogawędkę ze starymi znajomymi, wśród których swoje miejsce musi znaleźć czytelnik. Ale czy znajdzie, to już inna kwestia. Ja nie znalazłam.
Potem wzięłam się za "Ala" Whartona (kontynuację "Ptaśka") i spotkała mnie przykra niespodzianka, bowiem już z pierwszych stron dowiadujemy się, że Ptasiek był jedynie wymysłem wyobraźni Ala, który podczas swojej choroby psychicznej utożsamiał się z nim. Jak dla mnie trudno o bardziej sztuczną i nieprzemyślaną kontynuację powieści. Al kupuje jeepa i postanawia zwiedzić Amerykę, zapuszcza brodę i zaczyna obserwować motyle, by zrozumieć, że i on jest poczwarką, z której wkrótce wyfrunie motyl. Nie wiem, jak się to wszystko skończyło, bo po zapisach na studia malarskie (!) po prostu zamknęłam książkę. Myślałam, że Wharton da z siebie coś więcej. Może należy jego twórczość zacząć czytać od "Ptaśka" i na tym skończyć... 
W najbliższym czasie postaram się opublikować recenzje paru przeczytanych książek, naprawdę ciekawych :) A pod koniec tygodnia znowu wyjeżdżam- tym razem trochę dalej :)
Obawiam się, że to moja ostatnia notka przed wyjazdem na wakacje, dlatego postanowiłam przynajmniej pokazać Wam, co zamierzam przeczytać (To "zamierzam" jest zapewne kluczowe w tym wypadku, bo nie wiem, czy uda mi się to wszystko przeczytać. Ale próbować warto.)












Jak widać będzie fantastycznie: egzotycznie, orientalnie, przygodowo. Książki "na walizkach", czyli podróże, podróże i jeszcze raz podróże- to, co Tygryski lubią najbardziej ;) Bo przecież wakacje to jedna wielka, otwarta i piękna aż po horyzont droga.
Co do moich planów wyjazdowych i aktywności blogowej- w lipcu trzy tygodnie (jak się uda) na wsi (takiej ze sklepami z lat 60-tych), parę dni odpoczynku i... Bałkany! Prawie aż do końca sierpnia. Morze, inna kultura, słońce, miasta portowe, plaże, lody i wszechobecny zapach morskiej soli. I ryb. I przez całe wakacje ZERO telewizji (poza Al Jazeerą ;) i ZERO komputera. Tylko książki, lasy i wolność. A do końca tego tygodnia czas spędzony z przyjaciółmi. Czego chcieć więcej? 
Życzę Wam wszystkim naprawdę cudownych wakacji, fantastycznej lektury, wielu nowych znajomych i radości z odkrywania świata. CARPE DIEM! :D 
Lewisa większość osób kojarzy z "Opowieściami z Narnii", podczas gdy dorobek tego pisarza obejmuje także powieści dla dorosłych czytelników. Narnia mnie zachwyciła więc z radością sięgnęłam po "Dopóki mamy twarze", która jest ostatnią książką Lewisa i chyba jednocześnie najważniejszą, ponieważ pracował nad nią od czasów studenckich aż do końca życia. Stanowi ona testament ojca gatunku fantasy.

Jest to prawdziwe arcydzieło Lewisa, pisane tak pięknym i prostym językiem jak Narnia, ale tchnące jeszcze potężniej magią słowa i opowieści. Ukazuje prawdę o życiu i ludzkiej naturze, o człowieku poddanym wiatrowi przeciwności losu, licznych rozterek moralnych, wreszcie zniewolonym swym zaślepieniem i grzechem, własną niewiarą, strachem i chorobliwą zazdrością.

W starożytnej krainie barbarzyńskiej Glome na dworze królewskim żyją dwie księżniczki. Jedna z nich jest piękna, natomiast druga nie została obdarzona urodą, jest wręcz przeraźliwie brzydka. Jej imię brzmi Orual i to ona jest narratorką całej historii. Autor doskonale wczuł się w jej rolę i świetnie ukazuje jej psychikę. Gdy okrutny król poślubia nową żonę na świat przychodzi ich przyrodnia siostra Istra, czyli Psyche. Jest niezwykle piękna, mądra i dobra. Wychowuje ją stary grecki mędrzec imieniem Lis oraz Orual, która dla Psyche stara się być ojcem i matką, pragnie nauczyć ją wszystkiego, co sama myśli i potrafi. Gdy Psyche dorasta lud zaczyna oddawać jej cześć jak bogini, pragnie, aby uzdrawiała i przyjmowała ofiary. Wówczas na królestwo spadają liczne plagi. Świątynia Ungit (Afrodyty) pragnie nasycić głód żądnej krwi bogini i przebłagać ją ofiarą. Nie może to być jednak zwykła ofiara, musi zostać złożona z najczystszej istoty w kraju, która poślubi Cień Bestii. Kapłani kierują swój wzrok w stronę pałacu...

"Dopóki mamy twarze" jest reinterpretacją starożytnego mitu o Kupidynie i Psyche. To piękna opowieść o miłości- tej pomieszanej z nienawiścią, zazdrością i egoizmem, a także o tej niespełnionej, którą Orual żywiła do swego najwierniejszego sługi i przyjaciela. Książka jest przesiąknięta wieloznacznością, cudowna do interpretacji. Lewis jako człowiek wierzący (w czasie wojny był ateistą) zawarł w niej dylematy osoby wątpiącej. Powieść ma najpiękniejsze z możliwych zakończeń, przepełnione nadzieją, wielką Nadzieją. Mistrz fantasy podkreśla, że życie jest tylko jedno i to my nadajemy mu sens. Trwajmy w Prawdzie, nie traćmy nigdy wiary w ludzi, wybaczajmy i dawajmy im zawsze kolejne szanse. Dostrzegajmy w każdym Człowieka. Bo bogowie istnieją. Naprawdę. "Dziś wiem, Panie, dlaczego nie udzielasz nam odpowiedzi. Sam jesteś odpowiedzią."



"Nie powinienem jednak łzami i błaganiem wpływać na ciebie, byś zmieniła zdanie przez wgląd na uczucia, jakie masz dla mnie. Nie taki jest sens miłości."
"Wroniec" Jacka Dukaja to opowieść o stanie wojennym ukazanym oczami małego chłopca Adasia. Pewnego dnia do jego domu przylatuje Wroniec- potężna czarna wrona- i porywa jego tatę, ciężko rani mamę, a babcię i młodszą siostrzyczkę zabierają na komisariat. Życie zmienia się w "straszną bajkę". Adaś schowany u sąsiada pana Betona nie zostaje złapany. Razem wyruszają na poszukiwania rodziny chłopca, choć czeka ich wiele niebezpieczeństw. 
Dukaj utrzymuje książkę w pięknej konwencji baśniowej, prowadzi niezwykłą grę słowną. Podążając śladami Adasia napotkamy Szpicli, MOMO Pałujące, Złomota, Wojaków, Puchacze-Słuchacze, Suki i wszechobecne kruki na szarym niebie i szarym śniegu. Bardzo podobały mi się ilustracje Jakuba Jabłońskiego, które tworzyły niezwykły klimat tej historii i pomysł Jacka Dukaja na napisanie nowej opowieści o stanie wojennym. Treść sama w sobie nie była jakaś porywająca, oczekiwałam czegoś więcej, zwłaszcza, że to moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem. Niewątpliwie podjął się dość trudnego tematu, bowiem niełatwo przedstawić historię oczami dziecka, które zupełnie inaczej odbiera rzeczywistość. Brawa za stworzenie tylu niezwykłych odpowiedników instytucji stanu wojennego. I muszę przyznać: książka pod względem graficznym naprawdę nie ma sobie równych. Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem, czyta się ją bardzo przyjemnie. Mam jednak zastrzeżenia dotyczące przewidywalności niektórych zdarzeń i do zakończenia historii, które moim zdaniem jest dziwne i niezrozumiałe. No i przede wszystkim smutne- Adaś traci wiarę w moc słowa i umysłu ludzkiego. Mimo wszystko koło "Wrońca" nie można przejść obojętnie i warto po niego sięgnąć.

Zza zakrętu wyszedł wprost na Adasia Miłypan. Adaś czmychnął w pierwszą bramę i wpadł na Kolejkę do Sklepu.
- Pantuniestał!
Adasia odrzuciło, jakby bruk wierzgnął mu pod nogami.
- Pantuniestał!
I znowu odskoczył dalej wzdłuż Kolejki.
- Pantuniestał!
- Pantuniestał!
- Pantuniestał! Pantuniestał!
- Pantuniestał!
Zatrzymał się dopiero za ostatnią panią z torbami.
- Pamiętaj, za kim Stoisz.

„Ptaśka” Whartona z czystym sumieniem mogę zaliczyć do najciekawszych książek przeze mnie przeczytanych, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy pozytywnie odbiorą tę powieść. Naprawdę aż trudno uwierzyć, że to debiut Williama Whartona, gdyż powieść emanuje dojrzałością i czystością spojrzenia.

Bohaterowie- dwaj przyjaciele- Al Columbato i Ptasiek żyją w cieniu II wojny światowej. Ptaśka spośród rówieśników wyróżnia przede wszystkim niezwykła miłość do ptaków. Potrafi godzinami je obserwować i naśladować, pragnie nauczyć się latać. Z czasem stwarza swój własny świat, gdzie przeistacza się w ptaka. I zapomina, że kiedyś myślał i czuł jak człowiek. Zapomina, że kiedyś był człowiekiem.

„Kiedy się już umie latać, wydaje sie to tak niewiarygodnie łatwe.”

Powieść jest bardzo ciekawie zbudowana, mamy do czynienia z narracją retrospektywną. Al opowiada Ptaśkowi w szpitalu psychiatrycznym dzieje ich przyjaźni, stara się przypomnieć przyjacielowi przeszłość, aby umożliwić mu powrót do normalności. Sen, który staje się dla tytułowego bohatera światem rzeczywistym, daje mu szansę na prawdziwe, szczęśliwe-choć tylko przez pewien czas- życie, gdzie jest prawdziwym kanarkiem i potrafi kochać. Ptasiek poszukiwał piękna, doskonałości i wolności zarówno duchowej jak i fizycznej- niezależności od ziemi, jaką dawał mu lot w przestworzach.

"Ptasiek" to trudna książka, ale na pewno warto na chwilę przystanąć i zastanowić się, co w życiu jest naprawdę ważne. Ukazuje świat oczami ludzi o różnej osobowości i wrażliwości, których przyjaźń pozwala im przetrwać.