Powieść Laury Esquivel przeczytałam niemalże jednym tchem. Latynoamerykańska pisarka stworzyła fantastyczny przepis na udaną książkę: szczypta fantastyki i odrobina wierzeń indiańskich połączone z oryginalnymi przepisami meksykańskiej kuchni dały mieszankę iście wybuchową.  "Przepiórki..." to niezwykła opowieść o tragicznej miłości, która na spełnienie musiała czekać ponad dwadzieścia lat...

Esquivel ukazuje czytelnikowi tradycyjną, meksykańską rodzinę, gdzie pod groźbą wygnania przestrzega się tradycji i dobrych obyczajów. Głową rodziny po śmierci ojca jest despotyczna Mama Elena, kobieta o żelaznych zasadach, matka trzech córek. Najmłodsza z nich, śliczna Tita, jest zakochana z wzajemnością w Pedrze. Jednakże wie, że nigdy nie będzie mogła poślubić swojego wybranka, ponieważ jest związana z Mamą straszną tradycją- najmłodsza córka ma obowiązek opiekować się swoją matką do końca życia, przez co nie może wyjść za mąż. Gdy Pedro mimo błagalnych próśb Tity o powstrzymanie się od ślubu przychodzi prosić ją o rękę, odchodzi zaręczony z Rosuarą- najstarszą z dziewczyn, choć jego gorące uczucie do Tity nie uległo w najmniejszym stopniu zmianie. Pedro pragnie być jak najbliżej ukochanej, a myśli, że będzie to możliwe tylko dzięki temu związkowi. Tita, która urodziła się wśród zapachów rodzinnej kuchni, przebywa tam cały czas z Nachą, jej ukochaną opiekunką i mistrzynią kuchni. Dziewczyna nie może się pogodzić, że jej własna siostra ukradła jej wybranka, mimo, że Pedro nawet po ślubie z Rosuarą zapewnia Titę o swojej wiecznej miłości do niej. Jednak nic nie ujdzie uwagi Mamy Eleny, która zaraz po narodzinach pierwszego dziecka Pedra i Rosuary każe im wyjechać z rancza. Tita, która niemalże oszalała od jażma narzuconego na nią przez matkę, wyjeżdża wraz z dobrodusznym doktorem Smithem, a ten zachwycony od dawna urodą Tity zabiera ją do swojego domu. A wtedy Tita przestaje być już tak pewna swoich dawnych uczuć, rozdarta między dwoma kochającymi ją mężczyznami.

Powieść niewątpliwe egzotyczna, z każdej karty unoszą się niezwykłe zapachy przypraw, deserów i pysznych potraw. Autorka podzieliła książkę na dwanaście rozdziałów- miesięcy, a każdemu odpowiada jeden wykwintny przepis. Niby historia miłości Tity i Pedra wpisuje się w zwykły trójkąt małżeński, a jednak nie do końca... "Przepiórki w płatkach róży" nie są tanim romansidłem z uklepaną fabułą, to dobra, trzymająca w napięciu powieść pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, przepełniona latynoskim temperamentem pisarki o niepospolitym talencie. Osobiście urzekły mnie opisy i sposób wyrażania uczuć, w których Esquivel jest niezrównana.

***
Znowu nie będzie mnie dość długo, prawie trzy tygodnie. Jadę na Bałkany :) I oczywiście już mi się narobiły zaległości blogowe- parę recenzji, nieskomentowane posty na Waszych blogach... Postaram się to nadrobić po przyjeździe. Wczoraj byłam w bibliotece i udało mi się złowić trochę Dukaja, Tokarczuk, Mendozy, Pilipiuka, a do zrecenzowania mam parę podróżniczych książek. Co się odwlecze to nie uciecze. A przede mną wakacje marzeń nad Morzem Czarnym i nauka surfingu (ha, ha, ha). Ja przecież sama nie nauczę się stać na desce, a co dopiero ślizgać się po falach... Dobrze, że na tej desce można pływać na brzuchu ;) Życzę Wam udanego wypoczynku i dużo słońca, bo kiedy cieszyć się życiem, jak nie w wakacje ;)
Witam po ponad trzytygodniowej przerwie ;) Wypoczynek z dala od zgiełku miasta robi swoje- jak wczoraj przyjechałam do domu czułam się jak w klatce, no i te samochody, spaliny... Uwierzcie- nie mogłam się przyzwyczaić, że jestem wysoko w bloku, to takie dziwne uczucie, jak na skalnej półce ;) Oczywiście nie przeczytałam tyle, ile zamierzałam, ale i tak jestem dość zadowolona. Udało mi się znaleźć ochotę i trochę samozaparcia (bo czasu nie brakowało) na szlifowanie języków, mam nadzieję, że i w sierpniu się uda. Nareszcie poczułam, że to godziny są stworzone dla człowieka, a nie człowiek dla godzin, o czym w mieście tak łatwo zapomnieć. Podobnie jak łatwo można zapomnieć o niebie roziskrzonym gwiazdami, tak słabo widocznym z mojego balkonu, przyćmionym blaskiem świateł i smogiem. Korona Północy, Lutnia, Perseusz, Smok, Pegaz, Orzeł, Łabędź i cała plejada innych konstelacji, "spadające gwiazdy" i świerszcze. Tak kocham nocne niebo, pohukiwanie sów i cykanie świerszczy. No i księżyc, rzecz jasna. 
Mam za sobą dwa nieudane podejścia do książek. Pierwsze dotyczy powieści Stasiuka "Jadąc do Babadag". Liczyłam na porywającą podróż po zapomnianej Europie, a dokładnie po Bałkanach i... spotkałam się z trudnymi do zrozumienia, zawiłymi i pisanymi naprawdę dziwnym językiem opowiastkami. Fakt, o podróżach przez Rumunię, Węgry itd., ale przyznam się bez bicia: nie zrozumiałam prawie nic. Pada mnóstwo nazw małych, zagubionych wiosek, miasteczek, miast i zapomnianych bohaterów ludowych i tych trochę bardziej znanych (podobno), lecz dla mnie to taki trochę sztuczny zlepek kulturowy. Stasiuk zdaje się beztrosko prowadzić pogawędkę ze starymi znajomymi, wśród których swoje miejsce musi znaleźć czytelnik. Ale czy znajdzie, to już inna kwestia. Ja nie znalazłam.
Potem wzięłam się za "Ala" Whartona (kontynuację "Ptaśka") i spotkała mnie przykra niespodzianka, bowiem już z pierwszych stron dowiadujemy się, że Ptasiek był jedynie wymysłem wyobraźni Ala, który podczas swojej choroby psychicznej utożsamiał się z nim. Jak dla mnie trudno o bardziej sztuczną i nieprzemyślaną kontynuację powieści. Al kupuje jeepa i postanawia zwiedzić Amerykę, zapuszcza brodę i zaczyna obserwować motyle, by zrozumieć, że i on jest poczwarką, z której wkrótce wyfrunie motyl. Nie wiem, jak się to wszystko skończyło, bo po zapisach na studia malarskie (!) po prostu zamknęłam książkę. Myślałam, że Wharton da z siebie coś więcej. Może należy jego twórczość zacząć czytać od "Ptaśka" i na tym skończyć... 
W najbliższym czasie postaram się opublikować recenzje paru przeczytanych książek, naprawdę ciekawych :) A pod koniec tygodnia znowu wyjeżdżam- tym razem trochę dalej :)